wtorek, 2 maja 2017

Powrót do...






To było odkrycie niezwykłe...po kliku latach emigracji okazało się, że decydując się pewnego dnia na wyjazd z kraju, opuściłam nie tylko rodziców, dom, przyjaciół.

Okazało się, że opuściłam tez część siebie, tę część która trochę o mnie stanowiła, a którą przecież chciałam zabrać ze sobą.. Zakopałam się w budowaniu nowego życia w nowej rzeczywistości. Musiałam stać się dobrą żoną, oddaną macochą, wkrótce matką, gospodynią domową i pracownikiem za bezcen.

Nic nowego. W końcu wejście w każdy związek niesie za sobą pewne konsekwencje i pewne rzeczy muszą się zmienić.

Bez namysłu wiec zanurzyłam się w emigrancką walkę o utrzymanie się na powierzchni, nie sama przecież, a z kochającymi ludźmi u boku. Walcząc o każdy dzień na powierzchni, zapominałam siebie z poprzedniego polskiego życia.

Z chwilą, gdy najważniejsze stało się wejście w przestrzeń obcego języka, obcej kultury, obcej codzienności, dawne uniesienia stały się kulą u nogi, niepotrzebną stratą czasu.

Czy stałoby się to samo ze mną gdyby pozostała w kraju? Gdybym po prostu zmieniła stan cywilny i weszła w te same role, lecz na łagodniejszym, bo znanym gruncie?... Być może tak, taka już jestem, że nic połowicznie, jak coś robić to na całego. Jeśli zmiana w pokoju, to najlepiej od razu jego remont;)) Dekoracje nie wystarczą, trzeba od razu wszystko poprzestawiać. Tym często denerwuję mojego męża, który nie znosi zmian przestrzennych. "Szanując" tę jego niechęć, nie proszę go o pomoc, lecz dokonuję ich sama, taszcząc meble w te i we wte przy każdej zmianie por roku:))

I tak też się stało we mnie samej, poprzestawiałam się. Ważne są przecież zdrowe pełnowartościowe posiłki dla rodziny, wyszukanie nowych ciekawych przepisów na czasochłonne potrawy (nowych, bo pierwszych raz gotowanych np kluskach na parze, albo śląskich roladach...kto robił, ten wie, że przy tym naprawdę jest co robić...no i oczywiście wszystko z ambicjonalnym podejściem do tematu, muszę to zrobić przynajmniej tak dobrze, o ile nie lepiej! niż ktoś kto gotuje od 40stu lat)...i zakopałam się.

Uznałam, że przyjaciele, teatr, kino, wystawy, muzea, książki....to luksus, na który mnie nie stać. Jeśli już, to przy okazji pobytu w ojczyźnie, w końcu wtedy najlepiej to wszystko odbiorę, bo po polsku. Zakopałam się w kuchni, w wychowywaniu dziecka... wkrótce pojawiły się nieuniknione problemy z odchodzącymi rodzicami...czas smutny i kładący się cieniem na pierwszych 10 latach mojej emigracji... I tak powoli zapomniałam nawet sztuki słowa, bo przestałam dbać o jego dobre we mnie wzrastanie. Zbyt zmęczona wieczorami całym dniem przestałam czytać. Patrzyłam na budynki teatrów jak na jakieś obce niedostępne planety. Owszem są, w Polsce, no ale to za daleko. Kino? przecież nie zrozumiem, szkoda kasy...książki? wszystkie, które mamy na polkach, już przeczytałam, reszta czeka na nie wiadomo co w Katowicach... architektura?malarstwo? muzyka? tylko wtedy jeżeli można czymś zając małe dziecko... Jeśli pisać, to listy lub posty na fejsie, jako erzac rozmowy z przyjaciółmi...I zagłębiałam się w nicość, dziś to już wiem.

Ktoś powie: jak to?! Dlaczego? Wszak Francja to kraj kultury, tu na każdym kroku masz kontakt z tym wszystkim, co tak rzekomo opuściłaś...! A jednak.

Dopiero od roku, dwóch znów czytam bez ograniczeń....Nie tylko dlatego, że daje mi tę możliwość mój smyk, który już mnie tak nie absorbuje. Dawniej nie sposób było skupić się na czymkolwiek pisanym o formie dłuższej niż post na jakimś forum, bo trzeba było natychmiast przerwać ze względu na katastrofę naturalną lub radość stulecia gramolącą się bez dyskusji na kolana w stylu "mama! niedobra jesteś, bo się mną nie zajmujesz...".

Oczywiście, można to wszytko pogodzić, ale ja niestety do takich , którzy sobie z tym radzą bez przeszkód, nie należę... Gdy na jednej szali są moje pragnienia i zainteresowania, a na drugiej zdrowie, uśmiech i dobry rozwój dziecka, którego jestem matką, moje "ja" zawsze przegrywa. Może po prostu z lenistwa? a może z perfekcjonizmu, który nie pozwala mi przyznać, ze w tym co dla mnie najważniejsze, nie jestem najlepsza?


Dość o tym, ważne ze wróciło! powoli mozolnie i nie bez zahamowań, ale wróciło! a dzieki czemu? jak?kiedy się przebudziłam na nowo?

Było kilka takich jaskółek...Niektóre smutne, niektóre nie... zaczęło się od książek....

Brak komentarzy: